Nienawiść cieśli

Podaje się kłamliwie za syna dziewicy, podczas gdy w rzeczywistości urodził się w jakiejś zapadłej wsi żydowskiej jako syn miejscowej biednej wyrobnicy, której mąż, cieśla, wypędził ją, gdy jej dowiódł cudzołóstwa, a ona, wygnana przez męża i zhańbiona tułała się po świecie, aż potajemnie urodziła Jezusa. Jezus zaś przyparty biedą najął się do pracy w Egipcie, gdzie zapoznał się ze sztuczkami magicznymi, jakimi chełpią się Egipcjanie, a po powrocie do ojczyzny popisywał się tymi sztuczkami i zaczął się głosić Bogiem. Matka Jezusa została wypędzona przez swego męża, cieślę, pod zarzutem cudzołóstwa, gdy była brzemienna po stosunku z żołnierzem, niejakim Panterą. Ani moc Boża, ani żadne namowy nie ocaliły jej przed wygnaniem i przed nienawiścią cieśli.

Orygenes – Przeciw Celsusowi

Ostatni prorok

Nikłe jest prawdopodobieństwo, by mitologia jeszcze nie istniejąca tj. taka, która nie będzie odwoływać się do zastanego skarbca mitologicznego, lecz ogłosi świeżo właśnie zesłane od bóstwa objawienie, mogła zagarnąć znaczne obszary kultury współczesnej. Mahomet był ostatnim w dziejach prorokiem, któremu się to udało; ostatnim który nie poprzestał na interpretacji gotowego mitu, lecz ogłosił się heroldem nowego objawienia, i który zarazem potrafił narzucić swoją mitologię poważnej części świata. Niezliczone tłumy późniejszych proroków, którzy zapewniali, iż czerpią nowe natchnienie z nadprzyrodzonych źródeł, ginęły bez śladu, albo produkowały najwyżej drobne sekty rychło wysychające w zobojętnieniu świata.

Od trzynastu stuleci wszystkie znaczące przewroty religijne i schizmy nie były – w swoich pretensjach mitologicznych – próbami odkrycia nowych źródeł słowa Bożego; przeciwnie, odwoływały się do mitu zastanego, któremu chciały tylko przywrócić pierwotny sens i godność własną, skażoną przez złość ludzką. Wydaje się to zresztą naturalną jakością życia mitu religijnego; chwila pierwotnego objawienia powinna raczej ginąć w nieokreślonej ciemności czasów minionych, rozpływać się w mglistym „kiedyś tam”, u źródeł czasu historycznego, jeśli ma w duszach wierzących utrzymać swoją realność.

Wyjątkowo tylko zdarzały się historycznie umiejscowione i zarazem udane akty nowego objawienia; ale i one były zarazem – jak w przypadku Jezusa i Mahometa – nadbudową i reinterpretacją objawienia wcześniejszego.

Leszek Kołakowski – Obecność mitu

Matka

Kult Wielkiej Matki Bogów i jej kochanka czy też syna był bardzo rozpowszechniony za czasów Cesarstwa Rzymskiego. Kult ten przetrwał wprowadzenie chrześcijaństwa przez Konstantyna, a za czasów Augustyna jej zniewieścieli kapłani wciąż jeszcze paradowali drobnym kroczkiem po uliach i placach Kartaginy, z napudrowanymi twarzami i perfumowanymi włosami, prosząc przechodniów o  jałmużnę, podobnie jak mnisi żebrzący w wiekach średnich. Religia Wielkiej Matki, stanowiąca dziwaczną mieszaninę prymitywnego barbarzyństwa i aspiracji życia duchowego była zaledwie jedną spośród wielkiej rzeszy podobnych wschodnich kultów, które u schyłku pogaństwa rozprzestrzeniły się w Cesarstwie Rzymskim, karmiąc ludy europejskie obcymi ideałami, stopniowo podkopującymi całą strukturę starożytnej cywilizacji.

Społeczeństwo greckie i rzymskie zbudowane było na koncepcji podporządkowania jednostki społeczeństwu, obywatela państwu. Obywatele, od dzieciństwa wychowywani w tym altruistycznym duchu, poświęcali swe życie służbie publicznej i byli gotowi złożyć je dla wspólnego dobra i przez myśl im nawet nie przechodziło, by ktokolwiek mógł nie uznać za nikczemne postawienia własnego życia ponad dobro ojczyzny.

Wszystko to uległo zmianie wraz z rozpowszechnieniem religii wschodnich uczących, że komunia duszy z Bogiem i jej wieczne zbawienie są jedynym celem, dla którego warto żyć, celem, w porównaniu z którym dobrobyt, a nawet istnienie państwa traciły wszelkie znaczenie. Nieuniknionym skutkiem tej egoistycznej i niemoralnej doktryny było oderwanie wiernego od służby publicznej, skupienie jego myśli na własnych przeżyciach duchowych i wykształcenie w nim pogardy dla życia doczesnego, będącego w jego oczach jedynie próbą przed życiem lepszym i wiecznym. W powszechnym przekonaniu święty i pustelnik stali się najszczytniejszymi ideałami ludzkości. Zajęli oni miejsce dawnego ideału patrioty i bohatera, który nie myśląc o sobie żyje i gotów jest umrzeć dla swego kraju. Ziemskie państwo wydawało się biedne i godne pogardy w oczach ludzi, którzy dostrzegali w obłokach niebieskich nadejście państwa bożego.

Tak oto środek ciężkości przesunął się z życia doczesnego na przyszłe, i bez względu na to, ile na tym zyskał inny świat, nie ulega prawie żadnej wątpliwości, że ten stracił wiele na tej zmianie. Rozpoczął się ogólny rozkład życia politycznego. Więzy państwa i rodziny rozluźniły się. Społeczeństwo zaczęło rozpadać się na poszczególne elementy i wracać w ten sposób do barbarzyństwa. Ludzie nie chcieli bronić swego kraju, a nawet przedłużać istnienia rodu ludzkiego. W trosce o zbawienie własnej duszy i dusz innych ludzi gotowi byli dopuścić do tego, by zginął otaczający ich świat materialny, który był dla nich równoznaczny z istotą zła.

Obsesja ta trwała przez tysiąc lat. Wskrzeszenie prawa rzymskiego, filozofii arystotelesowskiej, starożytnej sztuki i literatury pod koniec średniowiecza oznaczało powrót Europy do bardziej naturalnych dla niej ideałów życia i postępowania, do zdrowszych, bardziej męskich poglądów na świat. Skończył się długi postój, który przerwał marsz cywilizacji. Nareszcie odwróciła się fala wschodniej inwazji. Wciąż jeszcze się cofa.

James George Frazer – Złota gałąź
Wschodnie religie na Zachodzie

Puenta

Gilgameszu! Na co ty się porywasz? Życia, co go szukasz, nigdy nie znajdziesz! Kiedy bogowie stwarzali człowieka, śmierć przeznaczyli człowiekowi, życie zachowali we własnym ręku. Ty, Gilgameszu, napełniaj żołądek, dniem i nocą obyś był wesół, codziennie sprawiaj sobie święto, dnie i noce spędzaj na grach i pląsach! Niech jasne będą twoje szaty, włosy czyste, obmywaj się wodą, patrz, jak dziecię twej ręki się trzyma, kobiecą sprawę czyń z chętną niewiastą: tylko takie są sprawy człowieka!

Epos o Gilgameszu

Wieża

W rozdziale XIV 26 u św. Łukasza, jak wiadomo, znajduje się osobliwa wskazówka dotycząca absolutnej powinności względem Boga:

Jeśli kto przychodzi do mnie, a nie ma w nienawiści ojca swego i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nawet i duszy swojej, nie może być moim uczniem.

Twarde to słowa, kto może ich spokojnie wysłuchać? Dlatego też przytacza się je bardzo rzadko. Ale przemilczanie tych słów jest tylko unikiem, który niewiele pomoże. Zaraz w następnym wierszu znajdujemy opowieść o człowieku, który chcąc zbudować wieżę, rozmyśla, czy jest w stanie to uczynić, aby się z niego potem nie śmiano, ścisły związek tej przypowieści z dopiero co cytowanym wierszem, zdaje się wskazywać, iż słowa te należy brać w ich najstraszliwszym znaczeniu, aby każdy mógł siebie wypróbować, czy może zbudować ową wieżę.

Słowa są straszne, ale zdaje mi się, że można je zrozumieć; z czego wcale nie wynika, aby ten, kto je zrozumiał, miał dosyć odwagi, aby wprowadzić je w czyn. Ale trzeba być uczciwym i nie podawać swego braku odwagi za pokorę, jest to bowiem, przeciwnie, pycha. Łatwo stąd widać, że jeżeli ów cytat ma mieć jakieś znaczenie, to musi być rozumiany dosłownie. Bóg wymaga absolutnej miłości.

Jak trzeba nienawidzić najbliższych? Jeżeli oglądam zadanie jako paradoks, to rozumiem je o tyle tylko, o ile można paradoks zrozumieć. To właśnie pokazuje Abraham. W chwili kiedy chce zabić Izaaka, moralność twierdzi, że go nienawidzi. Ale gdyby rzeczywiście Abraham nienawidził Izaaka, to mógłby być pewien, że Bóg nie żądałby od niego tej ofiary; Kain i Abraham nie są identyczni. Izaaka powinien on kochać całą duszą, a kiedy Bóg go żąda od niego, to musi go ukochać jeszcze bardziej i dopiero wtedy może go ofiarować, bo miłość do Izaaka w swym paradoksalnym przeciwstawieniu miłości do Boga sprawia, iż czyn jego staje się ofiarą.

Na ogół unika się cytowania takich tekstów, jak ten tekst św. Łukasza. Lęk bowiem ogarnia przed daniem człowiekowi wolnej ręki, lęk, że staną się najgorsze rzeczy, kiedy jednostka zapragnie zachowywać się jak jednostka. Ponadto sądzi się zazwyczaj, że istnieć jako jednostka jest rzeczą najłatwiejszą, i dlatego zmusza się ludzi do pozostawania w tym, co ogólne. Nie mogę podzielać ani tego strachu, ani tego mniemania, a to z tego samego powodu. Ten, kto już pojął, że istnieć jako jednostka jest rzeczą najstraszniejszą ze wszystkich, nie powinien się cofać przed przyznaniem, że jest to rzeczą największą. Wie on, jak straszną rzeczą jest urodzić się samotnie poza ogólnością i iść nie spotykając nigdy towarzysza podróży. Dla ogółu ludzi taki człowiek jest szaleńcem i nikt go nie pojmie.

Sören Kierkegaard – Bojaźń i drżenie. Czy istnieje absolutny obowiązek wobec Boga?

Podróż sentymentalna

Według najstarszych wierzeń chińskich, indoirańskich i afrykańskich, siedzibami bóstw stwórczych, Najwyższej Tajemnicy, było niebo, pojmowane jako kamienne sklepienie. Być może wiara ta sięga owych czasów, gdy człowiek zabierał się do zdobienia jaskiń, do badania ich trzewi, gdy pełzał w mroku skalnych korytarzy poszukując zagadki bytu, wyjaśnienia wszystkiego, gdy patrząc, jak z ziemi wyrasta nowe życie, oddawał ziemi życie zmarłych – ich ciała, gdy w jego umyśle jawiła się niejasna myśl o życiu pośmiertnym, bo czyż możliwe jest, aby życie odchodziło donikąd? Donikąd? – on tego nie mógł pojąć.

Instynkt mówił mu, że ziemia i życie mają ze sobą jakiś związek. Jaki? Odpowiedzi szukał może w głębinach jaskiń, pytania stawiał niebiosom, które od czasu do czasu zsyłają ogień, deszcz, wicher. Czy niebo jest wielkim sklepieniem, podobnym do sklepień jaskiń? A jeśli tak, to niebo musi zawierać wielkie tajemnice, podobnie jak te, które kryją się w niedostępnym wnętrzu ziemi.

Był już bliski znalezienia siedzib przyszłych bogów, których musi stworzyć, aby dać podwaliny wiedzy o świecie i o swoim gatunku. 35 000 lat temu człowiek jeszcze nie wiedział, jak będą wyglądali jego bogowie.

Jerzy Cepik – Jak człowiek stworzył bogów

Kościół

Cóż to takiego „kościół”? – zapytał surowo Belzebub, nie chcąc wierzyć, że jego słudzy okazali się mądrzejsi od niego.

Kościół to jest coś takiego, że gdy ludzie kłamią i czują, że im się nie wierzy, wtedy, powołując się na Boga, mówią: „Jak Boga kocham, prawdą jest to, co ja mówię”; to właściwie jest kościół, z tą tylko osobliwością, że ludzie, którzy uznali się za kościół, nabierają przekonania, że są nieomylni, i dlatego nie mogą się już potem wyrzec żadnego, choćby raz tylko wypowiedzianego głupstwa.

Tworzy się zaś kościół w taki sposób: ludzie wmawiają w siebie i w innych, że nauczyciel ich, Bóg, po to, by objawione przez niego ludziom prawo nie zostało fałszywie wytłumaczone, wybrał szczególnych ludzi i oni to jedynie, lub ci, na których przeleją tę władzę, mogą dokładnie tłumaczyć jego naukę. Ludzie więc, którzy nazywają siebie kościołem, twierdzą, że są w posiadaniu prawdy nie dlatego, że to, co głoszą jest prawdą, a dlatego, iż uważają siebie za jedynych prawowitych spadkobierców uczniów samego nauczyciela – Boga. Ogłosili, że świętym wykładem prawa boskiego jest 49 ksiąg i uznali każde słowo w nich zawarte za dzieło Ducha Świętego.

Tak więc wysypali na prostą, zrozumiałą prawdę taką kupę rzekomo świętych prawd, że stało się niemożliwością przyjąć je wszystkie i znaleźć pośród nich tę, która ludziom jest potrzebna.

Lew Tołstoj – Odbudowanie Piekła

Smutek tropików

Ludzie stworzyli trzy wielkie religie, aby uwolnić się od prześladowania przez zmarłych, od złej mocy zaświatów i niepokoju magii. W odstępach mniej więcej połowy tysiąclecia stworzyli kolejno buddyzm, chrześcijaństwo i islam. Uderzające jest, że żaden z tych etapów nie stanowi postępu, lecz świadczy raczej o cofaniu się.

Nie ma zaświatów dla buddyzmu: wszystko sprowadza się do krytyki tak radykalnej, do jakiej ludzkość nie okazała się już odtąd zdolna; w rezultacie tej krytyki mędrzec dochodzi do zaprzeczenia sensu istot i rzeczy: jest to dyscyplina, która obala wszechświat i siebie samą jako religię.

Ustępując znowu wobec strachu, chrześcijaństwo przywraca zaświaty, ich nadzieję, groźby i sąd ostateczny. Islamowi pozostaje tylko związać ten świat z tamtym: oba światy, doczesny i duchowy, są złączone. Porządek społeczny stroi się w świetność porządku nadprzyrodzonego, polityka staje się teologią.

. . .

Czegóż innego nauczyłem się w istocie od profesorów, których słuchałem, filozofów, których czytałem, społeczeństw, które odwiedziłem, a nawet od wiedzy, którą Zachód tak się szczyci, jeśli nie okruchów nauki, odtwarzających po ich złożeniu rozmyślania Buddy u stóp drzewa:

Każdy wysiłek w celu zrozumienia niszczy przedmiot, do którego byliśmy przywiązani, na rzecz przedmiotu o innej naturze: ten ostatni wymaga od nas nowego wysiłku, który go obala na rzecz trzeciego, i tak dalej, dopóki nie dojdziemy do jedynej trwałej obecności, tej, w której zanika różnica między sensem i brakiem sensu, tej samej, z której wyszliśmy. Oto minęło dwa i pół tysiąca lat, od kiedy ludzie odkryli i sformułowali te prawdy. Odtąd nie znaleźliśmy niczego nowego, chyba – wypróbowując jedne po drugich wszystkie drzwi wyjściowe – tyleż dodatkowych dowodów tego wniosku, od którego pragnęlibyśmy uciec.

Claude Lévi-Strauss – Smutek tropików

Bracia

Mędrcy, co swe serca mądrością zbadali, wiedzą, że to co jest, bratem jest tego, co nie jest. Lecz w końcu któż wie i kto powiedzieć może, skąd wszystko to przyszło i jak nastąpiło stworzenie? Bogowie sami późniejsi są niż stworzenie, więc któż naprawdę wie, skąd się ono wzięło? Skąd wszelkie stworzenie swój początek bierze? On, czy był tym, który je ukształtował, czy nie, on, który to wszystko ogląda z najwyższego nieba, on wie — a może też nie wie i on?

Rygweda, Hymn 129