Gdy przestajemy ufać własnej intuicji, wzbiera w nas strach przed błądzeniem; nazywamy ten strach grzechem, winą lub wstydem, ale jakiej byśmy nazwy nie użyli, wypatrujemy skwapliwie „człowieka z autorytetem”, który mógłby przywrócić nam tym bardziej błogie, że utracone poczucie pewności siebie. To z tego właśnie sztucznie hodowanego strachu rodzi się „oddolne” zapotrzebowanie na ekspertyzę moralną i, w konsekwencji, zależność od ekspertów. Z chwilą gdy owa zależność sama stała się nawykiem, potrzeba ekspertyzy etycznej zdaje się zjawiskiem naturalnym – „obiektywnym”; nade wszystko zaś nabiera ona skłonności do samo-odtwarzania i samo-intensyfikacji.
Gdy wszystko to już się stało i jest poza nami, zapotrzebowanie na specjalistów od etyki nie pozostaje w żadnym związku koniecznym z jakością usług, jakie potrafią oni dostarczyć (podobnie jak nasza potrzeba lekarzy w nikłym tylko stopniu zależy od skuteczności lekarskich zabiegów). Zapotrzebowanie na ekspertyzę moralną wynika natomiast ze znalezienia się w sytuacji, w jakiej poprawne funkcjonowanie nie jest możliwe bez zabiegania o specjalistyczne usługi. Wspomniane zapotrzebowanie wzmaga się jeszcze i potężnieje wskutek tego, że dostarczone w praktyce dobra nie są z reguły na miarę obietnic i przez obietnice rozbudzonych oczekiwań; głód pozostaje niezaspokojony, pragnienie po staremu doskwiera, marzenie o wszechmogącym ekspercie wzbiera na sile.
Zygmunt Bauman – Dwa szkice o moralności ponowoczesnej