Człowiek dziki i człowiek żyjący w społeczeństwie tak dalece się różnią w najgłębszych swoich uczuciach i skłonnościach, że to, co dla jednego stanowi najwyższe szczęście, drugiego doprowadziłoby do rozpaczy. Pierwszy pragnie wyłącznie spokoju i wolności; chce on po prostu żyć i nie mieć nic do roboty.
Obywatel, przeciwnie, wciąż czynny, oblewa się potem, miota, dręczy bez przerwy, by sobie znaleźć zajęcia, które jeszcze bardziej go zmęczą; trudzi się i mozoli do śmierci, nawet jej wybiega naprzeciw, byle tylko zdobyć środki do życia, albo wyrzeka się życia dla zyskania nieśmiertelności. Nienawidząc ich, przypochlebia się możnym, a gardząc nimi, bogatym; nie szczędzi nic, aby dopiąć zaszczytu znalezienia się na ich służbie; pyszni się swym poniżeniem i opieką, której od nich doznaje, i, dumny ze swej niewoli, wyniośle odzywa się o tych, którzy z nim nie dzielą tego zaszczytu.
Ileż razy gnuśny ten dzikus wolałby umrzeć, niż żyć życiem tak strasznym, często nawet niezłagodzonym przyjemnością dokonania czegoś dobrego! Ale, by mógł dostrzec cel wszystkich tych trudów, musiałyby słowa „władza” i „rozgłos” dla niego coś znaczyć: musiano by go pouczyć, że istnieje gatunek ludzi, którzy się liczą ze spojrzeniem reszty świata, którzy umieją być szczęśliwi i zadowoleni z siebie samych na podstawie raczej cudzego świadectwa niż swojego własnego. Taka bowiem jest prawdziwa przyczyna wszystkich tych różnic: dziki żyje niejako sam w sobie; człowiek uspołeczniony, zawsze się jakby znajdując poza sobą, umie żyć tylko w opinii drugich i z ich to oceny czerpie całe, chciałoby się powiedzieć, poczucie swego istnienia.
Słowem, jak to ciągle drugich pytając, czym jesteśmy, a nigdy nie mając odwagi samych siebie o to zapytać, wśród całego tego zalewu filozofii, ludzkości, grzeczności, wzniosłych zasad, mamy już tylko czcze i zwodnicze pozory honoru bez cnoty, rozumu bez mądrości, przyjemności bez szczęścia.
J.-J. Rousseau – Rozprawa o pochodzeniu i podstawach nierówności między ludźmi