Imbecyle

Zdaje mi się, że należę do innego gatunku. A oni wychodzą z biur po dniu pracy, spoglądają na domy i skwery zadowolonym okiem, myślą, że to jest ich miasto, „piękna mieszczańska miejscowość”. Nie boją się, czują się u siebie. Nie widzieli nigdy innej wody poza oswojoną, płynącą z kranów, innego światła, poza tym tryskającym z żarówek, kiedy przycisnąć kontakt, znają tylko drzewa – mieszańce, bękarty podtrzymywane palikami. Sto razy dziennie mają dowody, że wszystko odbywa się mechanicznie, że świat jest posłuszny stałym i niezmiennym prawom. Ciała upuszczone w próżni spadają wszystkie z tą samą szybkością, park jest zamykany codziennie o godzinie szesnastej w zimie i o osiemnastej w lecie, ołów topi się w temperaturze 335 stopni, ostatni tramwaj odjeżdża sprzed ratusza o dwudziestej trzeciej pięć. Są spokojni, nieco ponurzy, myślą o jutrze, to znaczy po prostu o nowym dzisiaj; miasta mają tylko jeden dzień, powracają bez zmiany co ranka. Ustraja się go nieco w niedzielę. Imbecyle. Odraża mnie to, gdy pomyślę, że znów zobaczę ich szerokie i spokojne twarze. Ustanawiają prawa, piszą ludowe powieści, żenią się i popełniają krańcowe głupstwo robienia dzieci.

Jean-Paul Sartre – Mdłości