Sprzeczność wiary z miłością

Wiara jest przeciwieństwem miłości. Piekło wiara wynalazła, a nie miłość i nie rozum. Piekło jest dla miłości okropnością, dla rozumu bezsensem. Piekło osładza radości szczęśliwych wiernych.

Bóg jest miłością. Teza ta jest najwyższą tezą chrześcijaństwa. Ale w samym tym zdaniu zawarta już jest sprzeczność wiary i miłości. Miłość jest tylko orzecznikiem, Bóg — podmiotem. A czym jest ten podmiot w odróżnieniu od miłości? Tylko wtedy nie istniałaby konieczność takiego rozróżnienia, gdyby powiedziane było odwrotnie: miłość jest Bogiem, miłość jest istotą absolutną. Kiedy ujmuję Boga jako podmiot w odróżnieniu od orzecznika, miłość nie wypełnia całkowicie mojego ducha – pozostawiam wolne miejsce dla mojego braku miłości.

Miłość została w chrześcijaństwie splamiona przez wiarę; nie została ujęta jako wolna, jako prawdziwa. Miłość ograniczona przez wiarę jest miłością nieprawdziwą. Miłość nie zna innego prawa, tylko samą siebie; jest boską dzięki sobie samej, nie potrzebuje święceń wiary. Miłość skrępowana przez wiarę jest miłością ciasną, fałszywą, sprzeczną z pojęciem miłości, to znaczy z samą sobą. Jest miłością obłudną, ponieważ kryje w sobie nienawiść właściwą wierze. Jest dobrą tylko tak długo, jak długo wiara nie została naruszona. W tej sprzeczności z sobą samą, aby zachować pozór miłości, stacza się ona do najbardziej diabelskich sofizmatów, tak jak Augustyn w swej Apologii prześladowań kacerzy. Miłość jest tu ograniczona przez wiarę, dlatego też nie uważa czynów wynikajacych z braku miłości, a dopuszczanych przez wiarę, za sprzeczne z sobą samą. Czyny nienawiści dokonywane w imię wiary tłumaczy ona jako czyny miłości.

Biblia potępia w imię wiary i ułaskawia w imię miłości. Zna ona jednak tylko miłość opartą na wierze, mamy więc do czynienia z miłością, która przeklina, z miłością niepewną, z miłością, która nie daje mi rękojmi, że nie okaże się brakiem miłości. Jeśli nie uznaję artykułów wiary, zostaję wyłączony z królestwa miłości, staję się przedmiotem przekleństwa, piekła, gniewu Boga, dla którego istnienie niewiernego jest utrapieniem, cierniem w oku. Miłość chrześcijańska nie przezwyciężyła piekła, ponieważ nie przezwyciężyła wiary. Miłość jest sama w sobie niewierząca, wiara natomiast – pozbawiona miłości. Niewierząca jest miłość dlatego, ponieważ nie zna nic bardziej boskiego aniżeli ona sama, ponieważ wierzy tylko w samą siebie jako absolutną prawdę.

Miłość chrześcijańska jest miłością ograniczoną wskutek tego, że jest chrześcijańską, że nazywa się chrześcijańską. Albowiem w istocie miłości leży to, że jest powszechna. Dopóki miłość chrześcijańska nie zrezygnuje z chrześcijaństwa, nie uczyni miłości jako takiej najwyższym prawem, dopóty będzie to miłość, która obraża poczucie prawdy – miłość bowiem jest właśnie tym, co znosi różnicę między chrześcijaństwem i tak zwanym pogaństwem – będzie to miłość, która przez swoją odrębność popada w sprzeczność z istotą miłości, miłość anormalna, miłość bez miłości, która od dawna już zupełnie słusznie stała się przedmiotem kpin. Prawdziwa miłość sama sobie wystarcza; nie jest jej potrzebny żaden specjalny tytuł, żaden autorytet.

Ludwig Feuerbach – O istocie chrześcijaństwa

Wąż

Ludzie zajmują na Ziemi bardzo mało miejsca. Gdyby siedem miliardów mieszkańców Ziemi stanęło razem – jeden przy drugim, jak na wiecu – to zmieściliby się z łatwością na publicznym placu o dwudziestu milach długości i dwudziestu milach szerokości. Można by więc całą ludzkość stłoczyć na maleńkiej wysepce Oceanu Spokojnego.

Oczywiście dorośli wam nie uwierzą. Oni wyobrażają sobie, że zajmują dużo miejsca. Wydaje się im, że są tak wielcy jak baobaby. Więc poradźcie im, aby zrobili obliczenia. Kochają się w cyfrach: to im się spodoba. Lecz my nie traćmy czasu na ćwiczenie, które zadaje się za karę.

Po przybyciu ba Ziemię Mały Książę był bardzo zdziwiony, nie widząc żywej duszy. Przestraszył się, myśląc, że zabłądził, gdy wtem żółtawy pierścień poruszył się na piasku.
– Dobry wieczór – rzekł Mały Książę na wszelki wypadek.
– Dobry wieczór – powiedział wąż.
– Na jaką planetę spadłem? – spytał Mały Książę.
– Na Ziemię, do Afryki.
– Ach… więc Ziemia nie jest zaludniona?
– Jesteśmy na pustyni. Na pustyni nikogo nie ma. Ziemia jest wielka – odrzekł wąż.
Mały Książę usiadł na kamieniu i wzniósł oczy ku niebu.
– Zadaję sobie pytanie – powiedział – czy gwiazdy świecą po to, aby każdy mógł znaleźć swoją?… Popatrz na moją planetę. Jest dokładnie nad nami. Ale jak bardzo daleko! Gdzie są ludzie? Czuję się trochę osamotniony w pustyni…
– Wśród ludzi jest się także samotnym – rzekł wąż.

Antoine de Saint-Exupéry – Mały Książę

serpent

Wieża

W rozdziale XIV 26 u św. Łukasza, jak wiadomo, znajduje się osobliwa wskazówka dotycząca absolutnej powinności względem Boga:

Jeśli kto przychodzi do mnie, a nie ma w nienawiści ojca swego i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nawet i duszy swojej, nie może być moim uczniem.

Twarde to słowa, kto może ich spokojnie wysłuchać? Dlatego też przytacza się je bardzo rzadko. Ale przemilczanie tych słów jest tylko unikiem, który niewiele pomoże. Zaraz w następnym wierszu znajdujemy opowieść o człowieku, który chcąc zbudować wieżę, rozmyśla, czy jest w stanie to uczynić, aby się z niego potem nie śmiano, ścisły związek tej przypowieści z dopiero co cytowanym wierszem, zdaje się wskazywać, iż słowa te należy brać w ich najstraszliwszym znaczeniu, aby każdy mógł siebie wypróbować, czy może zbudować ową wieżę.

Słowa są straszne, ale zdaje mi się, że można je zrozumieć; z czego wcale nie wynika, aby ten, kto je zrozumiał, miał dosyć odwagi, aby wprowadzić je w czyn. Ale trzeba być uczciwym i nie podawać swego braku odwagi za pokorę, jest to bowiem, przeciwnie, pycha. Łatwo stąd widać, że jeżeli ów cytat ma mieć jakieś znaczenie, to musi być rozumiany dosłownie. Bóg wymaga absolutnej miłości.

Jak trzeba nienawidzić najbliższych? Jeżeli oglądam zadanie jako paradoks, to rozumiem je o tyle tylko, o ile można paradoks zrozumieć. To właśnie pokazuje Abraham. W chwili kiedy chce zabić Izaaka, moralność twierdzi, że go nienawidzi. Ale gdyby rzeczywiście Abraham nienawidził Izaaka, to mógłby być pewien, że Bóg nie żądałby od niego tej ofiary; Kain i Abraham nie są identyczni. Izaaka powinien on kochać całą duszą, a kiedy Bóg go żąda od niego, to musi go ukochać jeszcze bardziej i dopiero wtedy może go ofiarować, bo miłość do Izaaka w swym paradoksalnym przeciwstawieniu miłości do Boga sprawia, iż czyn jego staje się ofiarą.

Na ogół unika się cytowania takich tekstów, jak ten tekst św. Łukasza. Lęk bowiem ogarnia przed daniem człowiekowi wolnej ręki, lęk, że staną się najgorsze rzeczy, kiedy jednostka zapragnie zachowywać się jak jednostka. Ponadto sądzi się zazwyczaj, że istnieć jako jednostka jest rzeczą najłatwiejszą, i dlatego zmusza się ludzi do pozostawania w tym, co ogólne. Nie mogę podzielać ani tego strachu, ani tego mniemania, a to z tego samego powodu. Ten, kto już pojął, że istnieć jako jednostka jest rzeczą najstraszniejszą ze wszystkich, nie powinien się cofać przed przyznaniem, że jest to rzeczą największą. Wie on, jak straszną rzeczą jest urodzić się samotnie poza ogólnością i iść nie spotykając nigdy towarzysza podróży. Dla ogółu ludzi taki człowiek jest szaleńcem i nikt go nie pojmie.

Sören Kierkegaard – Bojaźń i drżenie. Czy istnieje absolutny obowiązek wobec Boga?

Alienacja

Punktem wyjscia jest pytanie eschatologiczne: jak sprawić, by człowiek doszedł do pojednania z samym sobą? Inaczej: jak znieść obcość miedzy człowiekiem a światem? Dla Hegla pojednanie świadomości i bytu możliwe jest dzięki temu, że świadomość przechodząc udrękę drogi krzyżowej, jaką cała historia stanowi, osiąga ostateczne zrozumienie świata jako własnej eksterioryzacji, przyswaja sobie ów świat jako własną prawdę i znosi jego przedmiotowy charakter.

Marks widzi, jak Hegel, perspektywę ostatecznego pojednania człowieka ze światem, z samym sobą i innymi. Wbrew Heglowi, a z Feuerbachem, nie szuka tej perspektywy w uznaniu bytu za wytwór samowiedzy, lecz w odkryciu źródeł alienacji w samej ziemskiej sytuacji człowieka i w jej pokonaniu. Wbrew Feuerbachowi, z kolei, szuka źródeł alienacji nie w działaniach samej świadomości mitotwórczej, która wyobcowuje ludzkie wartości umieszczając je w Bogu, lecz samą świadomość mitotwórczą uważa za wtórny produkt alienacji pracy.

Praca wyobcowana jest następstwem podziału pracy, który z kolei powstał w wyniku postępu technologicznego. Proces alienacji był więc nieuchronnym składnikiem dziejowego rozwoju. Wbrew Feuerbachowi, a zgodnie z Heglem, widzi tedy Marks w alienacji nie tylko jej niszczące i przeciwludzkie wyniki, ale uważa ją za warunek przyszłego wszechstronnego rozwoju człowieczeństwa, chociaż – wbrew Heglowi – cały dotychczasowy rozwój nie jest dlań postępującym zdobywaniem wolności, lecz raczej rosnącą degradacją, która w rozwiniętym społeczeństwie kapitalistycznym doszła oto do dna.

Alienacja polega na tym, że człowiek ujarzmiony jest przez własne swoje wytwory, które przybierają postać rzeczową: towarowy charakter produktów i jego wyraz w postaci pieniądza sprawiają, że społeczny proces wymiany regulowany jest przez okoliczności niezawisłe od ludzkiej woli. Własność prywatna i instytucje polityczne (państwo) są produktami alienacji. Państwo stwarza fikcyjną wspólnotę, gdzie stosunki międzyludzkie realizują się nieuchronnie w antagonizmie skłoconych egoizmów. Niewola zbiorowości, poddanej przemocy własnych produktów, ciągnie za sobą izolację wzajemną jednostek.

Leszek Kołakowski – Główne nurty marksizmu t. I, Rekapitulacja

Nuda

Raptownie podniósł głowę i spojrzał mi prosto w twarz: „Dlaczego – powiedział – nie zgadzasz się na moje odwiedziny?” Odpowiedziałem, że nie wierzę w Boga. Chciał wiedzieć, czy jestem tego zupełnie pewien; powiedziałem, że nie zadaję sobie takich pytań, to zagadnienie wydaje mi się bez znaczenia.

Jak gdyby nie zwracając się do mnie, zauważył, że czasem jesteśmy czegoś pewni, a w rzeczywistości tak nie jest. Nic nie powiedziałem. Spojrzał na mnie i spytał: „Co pan o tym myśli?” Odpowiedziałem, że to jest możliwe. Lecz jeśli nawet nie jestem pewny tego, co mnie rzeczywiście interesuje, to z całą pewnością wiem, co mnie nie interesuje. I właśnie to, o czym mówił, nie interesuje mnie.

„Nie ma pan więc żadnej nadziei i żyje pan z myślą, że umrze pan cały, bez reszty?” „Tak” – odpowiedziałem. Wówczas spuścił głowę i usiadł. Powiedział, że mnie żałuje. Sądził, że człowiek nie może tego znieść. Ja jednak czułem tylko jedno, że zaczyna mnie nudzić.

Albert Camus – Obcy

Rózgi

Kto zatem na serio twierdzi, że wątpi o wszystkim, szkoda z nim gadać, bo to nie człowiek. Jest on, jak się wyraża Arystoteles, podobny do pnia (φυτού ὅμοιος). To nie materiał na filozofa. On się raczej przekomarza, by się przekomarzać. Filozof żydowski, Saadija Fajjumi z X wieku, w dziele swym “Nauka wiary a filozofia”, radzi takich morzyć głodem i bić rózgami tak długo, aż przyznają, że odczuwają świadomie i na pewno głód i ból. Zaiste skuteczny środek, by ich przyprowadzić do opamiętania.

Franciszek Kwiatkowski – Filozofia wieczysta

Pironizm

Arcesilaus_and_CarneadesNajbardziej zdumiewa mnie, gdy widzę, iż cały świat nie jest zdumiony swoją słabością. Wszystko odbywa się poważnie: każdy idzie za swoją koleją, nie dlatego iż w istocie dobrze jest iść za nią, skoro taki obyczaj, ale jak gdyby każdy wiedział pewnie, gdzie jest rozum i sprawiedliwość. Doznajemy zawodu co chwila; i, przez zabawną pokorę, mniemamy że to nasza wina, a nie wina sztuki życia.

Spędziłem długą część życia, mniemając, że istnieje sprawiedliwość i w tym się nie myliłem; istnieje bowiem, o ile Bogu podobało się nam ją odsłonić. Ale ja nie brałem tego tak, i w tym się myliłem: wierzyłem bowiem, że nasza sprawiedliwość jest istotnie sprawiedliwa, i że mam w sobie zdolność poznania jej i sądzenia o niej. Ale złapałem się tyle razy na błędnych sądach, iż wreszcie popadłem w nieufność do siebie, a potem do drugich. Widziałem, iż wszystkie kraje i wszyscy ludzie zmieniają się; i tak, po wielu zmianach sądu dotyczącego prawdziwej sprawiedliwości, poznałem, iż nasza natura jest jeno ustawiczną zmianą, i nie zmieniłem się już od tego czasu; a gdybym się zmienił, potwierdziłbym swoje zapatrywanie.

Sceptyk Archesilaus, który na powrót stał się dogmatykiem.

Blaise Pascal – Myśli

Dubito ergo sum

W sobie samych znaleźć możemy obraz Boży, czyli obraz Trójcy najświętszej. Bo i my naprzód jesteśmy; i wiemy o tym, że jesteśmy; i mi­łujemy i to nasze istnienie i tę naszą świadomość. W tych zaś trzech rzeczach wzmiankowanych, nie dręczy nas żaden fałsz.

O tym, że jestem, że wiem o tym i lubię to, jestem najpewniejszy, bez żadnego złudnego wyobrażania sobie obrazów czy widziadeł. Co do tych prawd nie ma żadnej obawy wobec takich zarzutów Akademików, gdy pytają: a cóż będzie, jeśli się mylisz? Jeśli się mylę – to dowód, że jestem. Ten co nie istnieje, nie może się mylić, skoro się mylę, to właśnie dlatego istnieję. Jeśli tedy jestem, skoro się mylę, to jakże mogę się mylić w tym, że jestem, skoro pewnym jest, że istnieję, gdy się mylę. Ponieważ więc byłbym, gdybym się mylił, to choćbym się i mylił, to niewątpliwie nie mylę się w tym, iż wiem, że jestem. Stąd wynika, że i co do tej mojej świadomości, iż jestem, nie mylę się.

Św. Augustyn – Obraz Trójcy świętej w naturze człowieka. Państwo Boże XI, XXVI.

Rozmowa z wieśniakiem

Dla większości ludzi Bóg jest wytwórcą nieśmiertelności. Kiedyś rozmawiając z pewnym wieśniakiem zaproponowałem mu hipotezę, wedle której istniałby Bóg władający niebem i ziemią, Kosmiczna Świadomość, lecz dusza każdego człowieka nie musiałaby wcale być z tej racji nieśmiertelna, w sensie tradycyjnym i konkretnym. On zaś odpowiedział mi:

A po co taki Bóg?

Miguel de Unamuno – O poczuciu tragiczności życia wśród ludzi i wśród narodów

1050

Zniknęły przed wiedzą uczoną dzieje, obrzędy i zwyczaje nasze w epoce wielobóstwa. Nie sprzyjała oświata Europy całemu czasowi, w którym Krzyż święty wznosić się począł wśród rozległej i podzielonej Sławiańszczyzny. Ogniwa nowej wiary wcielały niepodobnych nas do reszty narodów Europy. Uczęszczał Słowak z nabożeństwa lub potrzeby do Rzymu lub Carogrodu, a przejąwszy się nienawiścią wzajemną stolic chrześcijaństwa, zapalał pochodnie wiekuistych wojen na przestrzeni swojej o to, że nie jednej głowie uświęconej daninę płaciła.

Biada nam! Długo nazbyt przetrwaliśmy w tych obłędach. Od wczesnego polania nas wodą zaczęły się zmywać wszystkie cechy nas znamionujące, osłabiał w wielu naszych stronach duch niepodległy i kształcąc się na wzór obcy, staliśmy się na koniec sobie samym cudzymi. Nie dziw zatem, że epoka przedchrześcijańska, jeżeli nie ominiona całkiem i nie zarzucona wymysłami, wystawia nam tylko grube obyczaje, dzikość i ślepotę naszych ojców.

Nigdy człowiek, żyjący pośród swojej rodziny, nie przemienił siebie, nigdy z uprzedzeń i nałogów, które jemu długo towarzyszyły, razem nie otrząsnął się, bo nie łatwo jest powstać przeciw sobie samemu, zmienić sposób życia, myślenia, poniechać wszystko, co mu jest miłym, nade wszystko nadać inny obrót językowi uzwyczajonemu czcić wielorakie bóstwa i pełnemu tych przenośni, przysłów i wzorów przyrodzonych, które stanowiły jego śpiewy obrzędowe, igrzyska, potoczną mowę i zawsze tchnęły jego wiarą.

Trzeba pójść i zniżyć się pod strzechę wieśniaka w różnych odległych stronach, trzeba śpieszyć na jego uczty, zabawy i różne przygody. Tam, w dymie wznoszącym się nad głowami, snują się jeszcze stare obrzędy, nucą się dawne śpiewy i wśród pląsów prostoty odzywają się imiona bogów zapomnianych.

Zorian Dołęga Chodakowski – O Sławiańszczyźnie przed chrześcijaństwem