Stawy

W młodszym wieku wiosłowałem na środek stawu i spędzałem tak w letnie przedpołudnia wiele godzin, leżąc na plecach w poprzek ławek łódki, śniąc na jawie i dając się unosić zefirowi w dowolnym kierunku, dopóki nie obudziło mnie stuknięcie łodzi o nadbrzeżny piach, a wówczas podnosiłem się, aby sprawdzić, na jakim brzegu los kazał mi wylądować; oto czasy, gdy bezczynność była najatrakcyjniejszym i najbardziej produktywnym zajęciem.

Ukradłem wiele przedpołudni woląc właśnie w ten sposób spędzić najbardziej wartościową część dnia, albowiem bogaciłem się – jeśli nie w pieniądze, to w słoneczne godziny i letnie dni, które spędziłem rozrzutnie; nie żałuję też, że nie spędziłem ich więcej w warsztacie czy przy pulpicie nauczycielskim.

Lecz odkąd opuściłem te brzegi, świstaki jeszcze bardziej je ogołociły i teraz przez wiele lat nie będzie już wędrówek po leśnych alejkach, podczas których tylko od czasu do czasu lustro wody przezierałoby przez przesiekę. Jeśli od tego czasu moja Muza milczy, łatwo ją usprawiedliwić. Jakże można oczekiwać, że ptaki będą śpiewały, gdy wycięto ich gaje?

Henry David Thoreau – Walden, czyli życie w lesie