Co zyskałem na tym, że w myślach chciałem pozostać szczery? I czym jest właściwie szczerość myśli? Nie jest to także tylko zwykła próżność, pycha, złudzenie…? Który człowiek – zwierzę w swej istocie – troszczy się takie bezkrwawe abstrakcje, leżąc sytym na ciepłym posłaniu z ukochaną osobą u swego boku, gdy ta koi jego troski, przekształcając istnienie z pierwotnej pustki w wieczny triumf braterstwa i miłości?
Na co zostaliśmy w ogóle stworzeni, jeżeli agonia samotności może stać się naszym losem? Jakże marny był mój młodzieńczy agnostycyzm, choć wszelkie próby, by obalić jego sceptycyzm, okazały się beznadziejne. Nie mogłem już powiedzieć – próbowałem naokrągło: „Ojcze nasz, któryś jest w niebie”. To byłaby słabość, jedynie chęć powrotu do ciepłego, opiekuńczego łona.
Skosztowałem owocu z drzewa poznania i gdy teraz tak namiętnie chcę zatopić się z powrotem w jakiejś formie zwierzęcej wiary, nie mogę zrobić nic. Myśli nie pozwalają na nic: wyostrzają i wzmacniają jedynie poczucie bezsilności, beznadziei i wyobcowania. Rzeczy – nawet skały i morza – ja, jesteśmy tą samą ślepą, nieczułą katergorą niebytu, śmierci wiecznej, tym bardziej bolesną przez swą ulotną lekkość.
Jeśli jednak istnienie jest tylko złudzeniem, to może żadna inna rzeczywistość nie jest prawdziwsza, niż być się wydaje: jej wartość tkwi w tym właśnie złudzeniu. Bo gdzie indziej mogłaby być? W świecie zewnętrznym, którego świadomość jest z konieczności częścią naszych ograniczneń?
Nie było jasnej odpowiedzi. Złapałem się w nieprzerwaną, solipsystyczną sieć. Nie mogę się z niej wydostać, dopóki gorzka wiedza o tym, iż jestem świadom – ten ciężar świadomości – nie daje się usunąć.
Harold E. Stearns – Ulica, którą znam